Nieoczekiwanie nowym sportem narodowym stało się śledzenie cen paliw wyświetlanych na stacyjnych pylonach. I trudno się dziwić, ponieważ w drugim tygodniu marca doświadczyliśmy skokowego wzrostu ceny oleju napędowego o ok. 1,5 zł, a „95” o ok. 1 zł! To bezprecedensowa sytuacja w najnowszej historii Polski, a dodatkowo nie ma dziś osoby, która nie zadawałaby sobie pytania pt.: czy ceny przebiją psychologiczną barierę 10 zł za litr oraz jak sobie z tym wszystkim poradzić? Koniec końców trzeba przecież dojechać do pracy czy załatwić swoje sprawy bliżej lub dalej od miejsca zamieszkania. A bez samochodu może to być co najmniej trudne. Dlatego dziś napiszemy nieco o przyczynach paliwowej drożyzny, a także podamy kilka pomysłów na przetrwanie tego armagedonu.

Powody drożyzny na stacjach

Wielu ludzi, kładąc się spać w nocy z 23 na 24 lutego, nawet nie zaprzątało sobie głowy tym, że rano dowiedzą się o wybuchu rosyjsko-ukraińskiego konfliktu zbrojnego i to na tak dużą skalę. A ponadto nie zdawali sobie sprawy, jakie mogą być tego konsekwencje w najbliższej przyszłości. Większość ekspertów wciąż podtrzymywała nadzieje, że do rosyjskiej inwazji nie dojdzie, a jeśli już, to raczej będzie powtórka z 2014 r., kiedy destabilizowano rejon Doniecka, Ługańska i Krymu. Wbrew zdroworozsądkowym przewidywaniom, stało się zupełnie inaczej. Co istotne dla kierowców i firm, wraz z bardzo dynamicznym rozwojem konfliktu i ogłaszaniem pakietów sankcji przez kolejne kraje, pojawiły się obawy o ceny i dostęp do paliwa.

Drogo po raz pierwszy – wojna

Kremlowska „specjalna operacja wojskowa”, czyli de facto wojna rządzi się swoimi prawami, siejąc zniszczenie, śmierć, chaos i panikę. Patrząc na tę sytuację od strony ekonomicznej, nieprzewidywalne działania zbrojne na dużą skalę, zwłaszcza u bram Unii Europejskiej, to wybitne warunki do skokowych wzrostów cen… wszystkiego, a w szczególności paliw. W takiej sytuacji pojawia się duża niepewność na scenie międzynarodowej spowodowana możliwością rozlania się konfliktu na kraje ościenne oraz potencjalne zakłócenia dostaw paliw spowodowane zniszczeniem infrastruktury energetycznej. Z tego powodu wiele krajów i wielkich firm zaczyna gromadzić rezerwy surowców. Do tego dochodzą ogłaszane przez europejskich przywódców zapowiedzi sankcji, np. w postaci zaprzestania importu ropy naftowej i gazu ziemnego z Rosji. Ale jak wszyscy wiemy, jest to broń obosieczna, ponieważ agresor może zdecydować się na reakcję odwetową, czyli zakręcenie kurka z surowcami energetycznymi płynącymi do państw Europy. Tak czy inaczej, tacy giganci jak Shell i BP ogłosili zakończenie współpracy z rosyjskimi firmami oraz zdecydowali się na sprzedaż swoich udziałów, co również wpływa na rynek.

Nie można zapominać, że działania wojenne oraz nieustające, często nachalne, relacje medialne wywołują niepotrzebny strach wśród ludności państw sąsiednich. A to przekłada się na gorączkowe tankowanie samochodów oraz sznury pojazdów czekających w kolejkach; panika najpierw pojawiła się w województwach przygranicznych (czwartek 24.02), następnie w pozostałych częściach kraju (piątek 25.02 i kolejne dni). Analitycy zanotowali wtedy średnio o 40% większy ruch na stacjach, co musiało przełożyć się na chwilowe braki w dostawach paliw, pewną formę racjonowania oraz podniesienie cen (czasem znaczne). To ostatnie zjawisko wynikało przede wszystkim z nieuczciwych praktyk stosowanych przez część dystrybutorów detalicznych.

Drogo po raz drugi – ropa

Wszelkie zawirowania, a tym bardziej działania militarne bezsprzecznie wpływają na rynkową cenę baryłki ropy. To ważne, bowiem Rosja jest czołowym producentem i dostawcą tego surowca zarówno do Europy, jak i innych krajów świata. Dlatego w przypadku nieprzewidywanych działań i możliwości przerwania dostaw od razu wywołuje panikę również na giełdach surowcowych. Efekt? Ceny szybują wysoko – rekord blisko 130 dolarów za baryłkę osiągnięto już 8 marca. Warto dodać, że dzień przed inwazją cena ta wynosiła niespełna 95 dolarów, co daje wzrost o prawie 37% w ciągu 12 dni. Fakt ten nie mógł pozostać bez wpływu na ceny hurtowe i detaliczne, szczególnie na europejskich stacjach paliw. Przykłady Norwegii, Litwy, Łotwy, Polski, Danii, Niemiec czy Holandii pokazują, że zanotowano skoki cen sięgające średnio 15-30% na przełomie lutego i marca.

Co więcej, podczas inwazji w ruch wprawione zostają czołgi, wozy opancerzone i inne pojazdy, które potrzebują dużych ilości oleju napędowego. Dochodzi do tego bombardowanie celów infrastruktury krytycznej, czyli magazynów paliw oraz terminali przeładunkowych, które mogłyby uniemożliwić funkcjonowanie przeciwnika na polu walki. Z pozoru są to niuanse, ale istotnie przekładają się na zwiększony popyt ropy, przynajmniej w skali państw objętych wojną oraz ich sąsiadów korzystających z międzynarodowych rurociągów. Idąc dalej, pewna część zasobów nie zostanie wyeksportowana, tylko zabezpieczona na prowadzoną operację czy rezerwy dla ludności. Dlatego pojawiającą się lukę trzeba czymś zapełnić, a to powoduje mniejszą podaż na rynku międzynarodowym, skutkując dalszą presją na wzrost cen. Jakby tego było mało, wobec drożejącego oleju napędowego, zwiększyło się też zapotrzebowanie na olej opałowy (sezon grzewczy) będący produktem rafinacji ropy naftowej. I tym sposobem rosnący popyt i niska podaż znowu wpływa na podwyżkę cen ropy, koło się zamyka.

Tajemnicą poliszynela jest, że na kilka miesięcy przed inwazją, Rosja już próbowała wpłynąć na wzrost cen surowców energetycznych na europejskim rynku, stąd właśnie wziął się drożejący gaz dla gospodarstw domowych i firm. Pod koniec 2021 roku roku byliśmy przecież świadkami przekroczenia, psychologicznej wówczas, bariery 6 zł za litr. Ponadto, ⅔ ropy przetwarzanej w polskich rafineriach pochodzi z Rosji, co ma olbrzymi wpływ na polski rynek surowców energetycznych.

Drogo po raz trzeci – dolar

I na koniec triady mamy bardzo ważnego gracza – dolara amerykańskiego. Czym zawinił? Waluta jak waluta, choć to właśnie w „zielonych” rozliczane są transakcje na rynku ropy, w tym przez rodzimego importera, czyli PKN Orlen. Gdyby kurs dolara był stabilny, to podwyżki mielibyśmy nieznaczne, jednak jak to podczas zawieruchy wojennej bywa, dolar jest postrzegany jako twarda waluta i stanowi dość bezpieczną przystań dla inwestorów i spekulantów, którzy chcą minimalizować ryzyko. Skutek? Jego siła (kurs) rośnie. Przy okazji należy dodać, że w tym samym czasie, polski złoty zaczął notować straty ze względu na niestabilną sytuację w regionie oraz możliwość zakłóceń w dostawach surowców energetycznych na rynku krajowym. A to nie może umknąć analitykom finansowym czy bankom inwestycyjnym, które raczej pozbywają się niepewnego złotego na rzecz dolara. Dowodem na słabość złotego są też wyższe kursy euro czy franka szwajcarskiego. Podobnie jak w przypadku ropy, w przededniu inwazji średni kurs dolara wynosił 3,99 zł, a 7 marca już 4,57 zł, co daje wzrost o ok. 14,5% w ciągu 11 dni.

Z prostej kalkulacji wynika, że ceny paliw w Polsce po prostu musiały wzrosnąć i to drastycznie, skoro ropa podrożała o niemal 37%, a dolar o niespełna 15%. Stąd też wynikają liczby wyświetlane na pylonach w okolicach 4, 7 i 8 złotych odpowiednio dla LPG, benzyny i oleju napędowego. Należy tutaj zaznaczyć, że bez zastosowanej na początku roku przez rząd RP tzw. tarczy antyinflacyjnej w postaci obniżenia akcyzy, zwolnienia paliw z podatku od sprzedaży detalicznej i niższej stawki VAT z 23% do 8%, dziś pisalibyśmy o realnym widmie 10 zł za litr benzyny 98 czy diesla. Jednak część tarcz zakończy się przed wakacjami (choć premier zapowiada prace nad ich przedłużeniem), podobnie zresztą jak krajowe rezerwy gazu czy ropy, które zabezpieczają 3-miesięczne zapotrzebowanie. Póki co, dostawy są realizowane (nawet te z Rosji), więc bądźmy dobrej myśli. Zainteresowanym tematyką paliw, polecamy zajrzeć TUTAJ.

Co może zrobić przeciętny Kowalski?

Przede wszystkim nie panikować i nie jeździć co chwilę na stację po paliwo oraz nie gromadzić zapasów w kanistrach. To nonsens, ponieważ w razie „w”, to i tak na niewiele się zda, a jeśli chodzi o potencjalne oszczędności, te 20 zł zestawione z marnowaniem czasu i nerwów naprawdę nie jest tego warte. Na pewno dobrym pomysłem będzie rewizja i analiza potrzeb transportowych swojego gospodarstwa domowego. Nie wszędzie musimy dojeżdżać samochodem. Warto pomyśleć o wspólnych dojazdach do pracy jednym autem, a w ostateczności przesiąść się na autobus czy pociąg. A poza tym, na krótszych dystansach można podjechać rowerem czy iść na piechotę. Jeśli już „musimy” jeździć, ciekawą opcją jest motorower/motocykl, najlepiej elektryczny lub spalinowy z silnikiem o pojemności do 125cm³ (wystarczy prawo jazdy kat. B) i oszczędnym, 4-suwowym cyklem pracy.

Eco Driving i nie tylko

Jedną ze skuteczniejszych metod jest stosowanie się do popularnych zasad Eco Drivingu, które wpływa na zmniejszenie zużycia paliwa przez pojazd. Na czym to polega? Osoby, które uzyskały prawo jazdy po 1 stycznia 2015 r. coś o tym wiedzą, bowiem wymagano tego na egzaminie praktycznym, ale część czytelników być może się z tym nie zetknęła, dlatego pokrótce przypomnijmy 5 podstawowych zasad.

  1. Zmiana biegu na wyższy, jeśli silnik pracuje w zakresie 1800-2600 obr./min.
  2. Zanim osiągniemy prędkość 50 km/h, powinniśmy mieć już za sobą płynną wyliczankę biegów, tj. 1-2-3-4. Pozwala to na dynamiczne rozpędzenie pojazdu, zwłaszcza jeśli pedał gazu jest wciśnięty na ¾.
  3. Podczas jazdy na jednym (najwyższym) biegu, należy tak operować pedałem gazu, aby wskazówka obrotomierza była w zielonym polu, zwykle do 1500-2000 obr./min. w zależności od typu pojazdu i silnika.
  4. hamowanie silnikiem – po rozpędzeniu pojazdu i puszczeniu pedału gazu nie rozłączmy układu napędowego przez natychmiastowe wciśnięcie sprzęgła i wrzucenie biegu jałowego (luzu), tylko pozwalamy na powolne wytracanie prędkości przez pojazd. Co ważne, jeśli obroty zaczynają spadać poniżej 1500, wtedy redukujemy bieg na niższy i kontynuujemy hamowanie silnikiem, chyba że warunki na drodze na to nie pozwalają. Technika ta zwiększa bezpieczeństwo jazdy szczególnie w górach.
  5. Wyprzedzanie powinno odbywać się bez żyłowania silnika na rzecz dynamicznego przyspieszenia z jednoczesną zmianą biegu na wyższy, aby wykorzystać podczas tego manewru moc, jaką daje moment obrotowy silnika.

Eco Driving to dobry sposób na zauważalne (ok. 15%) zmniejszenie zużycia paliwa oraz liczne korzyści. Mowa przede wszystkim o: redukcji hałasu, bardziej komfortowej i płynnej jeździe, niższej emisji spalin, większym bezpieczeństwie oraz dłuższej żywotności podzespołów pojazdu. Innymi pomysłami na mniejsze zużycie paliwa są: mniejsze obciążenie auta, jazda z maksymalną prędkością do 80-90 km/h, prawidłowe ciśnienie w oponach oraz ich wymiana na te z mniejszymi oporami (symbol „Eco”), ograniczenie korzystania z klimatyzacji, wyłączenie silnika na postoju trwającym dłużej niż 1 min., kontrola wtryskiwaczy, sprawdzenie stanu hamulców, w tym ręcznego (pomocniczego).

Inwestycja w LPG lub elektryka

Jak zrobić, aby auto nie tyle paliło mniej, co jeździło za mniejsze pieniądze? Na przykład zlecić montaż instalacji LPG, która pozwoli na diametralną redukcję kosztów, szczególnie w dłuższej perspektywie. Jednak w tym przypadku należy liczyć się z inwestycją za ok. 3000-4000 zł, a co najważniejsze sprawdzić, czy silnik w naszym pojeździe będzie dobrze tolerował gaz. Chodzi m.in. o wyposażenie w hydrauliczną regulację zaworów oraz system pośredniego wtrysku paliwa. Pomysł wart uwagi, ale wymagający przemyślenia oraz cierpliwości, bo terminarze instalatorów szybko się zapełniają.

Jakiś czas temu poruszaliśmy wątek aut hybyrdowych i elektrycznych, jednak tutaj próg wejścia jest już znacznie wyższy, nawet w przypadku pojazdu używanego. Z drugiej strony, aktualna sytuacja na rynku paliw pozwala coraz śmielej spoglądać w stronę aut na prąd. Kwestia kosztów eksploatacji wreszcie zaczęła bardzo wyraźnie dominować nad pozostałymi ograniczeniami jakimi są obarczone pojazdy tego typu.

Podsumowanie

Drożyzna stała się faktem. Niekwestionowaną przyczyną tego stanu są działania wojenne na Ukrainie, które pociągnęły za sobą rynkową niepewność i możliwe spekulacje na rynku ropy i gazu, a także innych surowców energetycznych. Swoją rolę odegrały także sankcje. Do tego doszedł wysoki kurs dolara w odniesieniu do złotówki oraz bardzo wzmożony popyt na stacjach w pierwszych dniach po inwazji. W efekcie zanotowaliśmy historyczne rekordy cen paliw, zwłaszcza oleju napędowego, co bezpośrednio przekłada się na ogólną drożyznę od transportu, przez żywność, po produkty przemysłowe. Co ważne, wielu kierowców wyraźnie ogranicza podróżowanie autem i szuka opcji do oszczędzania. Dobrym pomysłem będzie rzetelne podejście do zasad Eco Drivingu, wspólne dojazdy do pracy oraz rozważenie montażu instalacji LPG. Natomiast tym, którzy planowali zakup auta, (szczególnie do firmowych flot), podpowiadamy przejrzenie oferty pojazdów z napędem hybrydowym i elektrycznym, które wreszcie zaczynają się opłacać. I na koniec – nie panikujmy, Polska jest członkiem UE i NATO, a sytuacja w przeciągu kilku miesięcy raczej powinna się ustabilizować.